środa, 26 czerwca 2013

Chapter 3

Zimno. Wciąż odczuwam tylko zimno. Czy to woda spływająca własnie po mym ciele czy ludzie? Właśnie, ciało. Jak wygląda? Niech tylko spojrzę... Blada, wręcz biała skóra kontrastuje z czarnymi, przydługimi włosami opadającymi na twarz. Wszędzie widzę zabarwioną na różne kolory skórę, ślady po długopisie i paznokciach. Wiele z nich jest świeżych. Lekarze są zbyt głupi aby to dostrzec. Tak łatwo jest ich wykiwać. Gdy spojrzę w lustro widzę tylko wychudzoną, śnieżnobiałą buzię. Fioletowe sińce pod jasnymi oczami. Zawsze nieobecnymi.
Idąc korytarzem jak zawsze napotykam wszelkiego rodzaju spojrzenia. W większości jest to przerażenie. Sam nie wiem czy to po prostu ci psychicznie chorzy ludzie (zabawne, prawda?) czy naprawdę jestem tak straszny/okropny... Zapewne to drugie. Z resztą, nieważne. Czy kiedykolwiek było to istotne? Wróćmy do białego hallu. Odprowadza mnie dziś wyjątkowo TYLKO jeden strażnik. Jak zwykle nie wymieniamy między sobą ani jednego słowa. Nie wolno im z nami rozmawiać. Przecież jesteśmy "szurnięci". Jesteśmy inni. Znam tu już kilka osób. Anabella o numerze 4065. Dziwne ma imię, fakt. Jej długie blond włosy zawsze są uplecione w idealny warkocz, a sznurówki butów równie idealnie zawiązane. Jest śliczną dziewczyną pomimo wszystkich ran. Nogi i ręce ma w strasznym stanie. Gdy ujrzałem ją pierwszy raz, wiedziałem, że wiele musiała przejść. Tak też było. Greg. 1700. Dziecko znanych biznesmenów w mieście. Był ich dzieckiem tylko fizycznie. Zawsze powtarzano mu, że przeszkadza. Zostało to do tej pory... Jego zielony wzrok emanuje inteligencją. Twarz okalają kasztanowe loki, które pasują do jego trupiego ciała. Chłopak próbował się zagłodzić. Był blisko, tyle wiem. Powiedziałem "kilka", prawda? Hmm, nie wiem czy do tego określenia można zaliczyć dwie osoby, cóż... A tak kompletnie odbiegając od tematu, doszły moje nowe farby! Wreszcie! Tyle na nie czekałem. To jedyne pocieszenie w tym marnym szpitalu. Tyle cudownych kolorów. Barwy tak czyste, idealne. Po prostu piękne. Pewnie ktoś zastanawia się co takiego moje obrazy przedstawiają. Cóż, jest tam wszystko to, co czuję, myślę. Las we mgle, świat w kropli deszczu, wyblakłe serce. Jest tego wiele. Zwykle tubki z jasnymi farbkami zasychają w ogóle nie używane... Pewnego razu miałem sen. Wiem, nic niezwykłego. Ale ten był wyjątkowy, inny niż wszystkie, które do tej pory miałem. Otaczała mnie ciemność. W jednym momencie ujrzałem rękę wędrującą ku mnie. Byłem sparaliżowany, nie mogłem nic zrobić. Panikowałem. Gdy owa dłoń mnie dotknęła, poczułem ciepło przeszywające całe moje ciało. Zatraciłem się w nim i pozwoliłem wyciągnąć z dołu. Grobowego dołu. Ale pomińmy to, bo się jeszcze ktoś przestraszy (jeśli do tej pory tego nie zrobił). Ujrzałem ją. Nadludzko piękna postać stała przede mną i przyglądała się z uwagą mym ranom. Gdy spojrzała na mnie swym zaciekawionym wzrokiem, ścisnęło mnie w brzuchu. Wyciągnęła swoje ręce. I w jednym momencie wiedziałem już wszystko (liczę tu na wasze mózgi). Wskazała na stopy. Wyglądały tak samo jak górne kończyny. Dała mi znak abym je dotknął. Dotknął jej blizn. Wojennych blizn. Po bitwie z samym sobą. Uspokoiło ją to. "Ją", tak, była to młoda dziewczyna, na oko w moim wieku. Moja dłoń była dla niej ukojeniem. Zauważyłem spokój w jej oczach. Jej złote włosy były idealnie pofalowane, jej nieskazitelnej cerze dodawały uroku malinowe, wąskie usta, a jej błękitne tęczówki były jakby przeplatane złotą nicią. Chciała mi coś powiedzieć, widziałem to. Ale nic nie trwa wiecznie. Obudziłem się. Od razu wziąłem w dłonie pędzel, paletę z farbami i ją namalowałem. Ten obraz zawsze jest przy mnie (no może nie pod prysznicem, wiadomo). Daje mi niezwykłą siłę, uspokaja. Sam nie wiem dlaczego tak jest.
*
Dziś wielki dzień. Uwaga, uwaga......... wychodzę na dwór! Tak proszę państwa, słyszę wiwaty i oklaski...nie. Byłem zszokowany! Ja. Pozwolili MI wyjść. Oczywiście ma być przy mnie 5 strażników (czemu to nie jest takie dziwne), ale zawsze coś. Już zapomniałem jak pachnie świat, życie. Już założyłem kurtkę. Przyszli po mnie. To mój czas. Tylko mój. Drzwi się otwierają. Powinienem być przyzwyczajony do jasności (biel, biel wszędzie), jednak przez dobrą chwilę czuje się ślepy. W końcu otwieram oczy. Idealnie zielona trawa, piękne ławki, wielkie drzewa. I nie mogę pominąć ptaków śpiewających cudowne pieśni. Moje serce automatycznie się ożywiło. Straż stała przy murze, a ja spacerowałem po ogrodzie. Usiadłem w małym zakątku przy oczku wodnym. Wpatrzyłem się w taflę wody. Niestety zobaczyłem tam siebie... Ale był tam ktoś jeszcze. Znałem ją. To była ona. Eliza. Tak nazwałem dziewczynę ze snu. Nie, nie, nie! Ona nie istnieje. W jednym momencie wszystko wydało się jakby za mgłą. Poczułem na ramieniu rękę. Zamarłem.



*
Wybaczcie, że tak długo czekaliście! Przepraszam Was z całego serca! :c Długie to nie jest ale być może i o to chodziło. Tak btw, życzę udanych wakacji kochani! ♥

sobota, 1 czerwca 2013

Chapter 2

Biała, mała śmierć. Dacie wiarę? Przepisali mi tabletki. Łykam je raz na tydzień bo podobno są bardzo silne. Powiedzieli, ze na wzmocnienie organizmu. Nie ukrywam, gdybym nie musiał, nie brałbym tego świństwa. Niestety pobierają mi regularnie krew i widzą wtedy czy brałem...

Krzyki. Coraz głośniejsze krzyki dochodzą do moich uszu. Czy to po tych lekach? Sam juz nie wiem. Tyle juz ich słyszałem, ze nie rozrózniam. Zamykam oczy. Próbuję się wyciszyć. Dźwięki stają się coraz bardziej intensywne. No tak, nowa osoba. Świezo upieczony człowiek naszej chorej rodzinki. W sumie, da się przyzwyczaić. Kazdy "świezak" tak reaguje. Ładują takim igłę i po sprawie. Haśku lulku, do widzenia. Ale czy to rozwiązanie? Cóz, chyba nie powinienem się w tej sprawie odzywać...
TEN głos jest jednak inny niz wszystkie. Prawdziwie rozpaczliwy i dramatyczny... Nie wiem kiedy znalazłem się przy drzwiach, usiadłem na zimnej podłodze i łapiąc się za czarne, juz trochę długie włosy dołączyłem do człowieka po drugiej stronie. Płakałem. Gorące łzy spływały mi po bladych policzkach. Nie, nie dlatego ze byłem słaby. Jedynym powodem (tym razem) była ta biedna osoba, jej ból. Ją tez będą tu więzić. Nie będzie zadnej ucieczki. Szczerze mówiąc, ciekawi mnie Nowa (ma wyraźnie kobiecy głos). Prawdę powiedziawszy, bardziej niz ona powinno mnie zastanawiać kim JA jestem. Mój "byt" pomińmy. Istnieję tylko fizycznie. Jakie jest więc moje imię, nazwisko? Czy je w ogóle posiadam? Odkąd się obudziłem nie nazwano mnie w zaden inny sposób jak przdz numerek. 1702. Oto mój. Własny. Zaden powód do dumy. A jaki jestem? Kiedyś podkradłem pielęgniarkom "opinię". "Stan psychiczny - słaby, depresyjny. 3 próby. Konieczne usunięcie podejrzanych przedmiotów oraz stały nadzór. Lek raz na tydzień. " Zabawna historia, prawda? Pewnie ktoś zastanawia się co takiego chciałem zrobić. Musiałem mówić to tyle razy, ze kolejny nie zaszkodzi. Dodatkowo sprzyja temu fakt, ze i tak nie mam co robić. Farby się skończyły, czekam na nowe, az znowu będę mógł malować. Cała podłoga pod łózkiem jest wyłozona moimi obrazami. Jeszcze ich nie znaleźli. Trochę słabo. Jednak dobrze, bo nie wiem co by ze mną zrobili. Jest jakiś poziom wyzej niz szpital psychiatryczny? Wracając, pierwszy raz - pamiętam kazdą sekundę z tamtego dnia. Dzień mych 18 urodzin (och zapomniałem, mam 19 lat. Chyba najwyzszy czas...). Młody gówniarz, powiecie. Jeszcze sam nie sie czego chce ten dziwak, powiecie. A jednak. Człowiek nawet mając tak mało, mozna rzec, lat moze przejść duzo. Wiecie, strasznie duzo niepotrzebnie myślałem. Od kiedy pamiętam widziałem to wszystko inaczej. Nie jestem jakimś pisarzem by móc to ładnie opisać. Jakieś barwne, rozwinięte zdania. Po co to komu? Jeśli człowiek ma wyobraźnię i jako takie pojęcie o świecie, zrozumie. Zrozumie nawet niemowę. Nic nigdy tez nie planowałem. Wszystko było spontaniczne. "Próba numer 1" równiez. Nie dałem rady nawet udawać podekscytowanego przyjazdem rodziny, kumplami. Nie potrafiłem się wpasować.  A według mnie jeśli juz nie dajesz rady być kim innym, jest po tobie. To juz musi być koniec. Wyszedłem po godzinie "imprezowania". Nie, nie piłem ani nie brałem, spokojnie. Około 15 minut później znalazłem się nad jeziorem. Było to moje ulubione miejsce na ziemi. Tam mogłem w spokoju pisać i malować. Pod kamieniem jak zawsze lezał mój długopis i inne przybory. Lezałem i oglądałem ten długopis ze wszystkich stron. Dokładnie badałem jego nacisk, kształt. Przyszła sekunda. Obiekt badawczy ostatniej godziny znalazł się tam gdzie się znalazł. Tętnica to dobra sprawa, co? Dlaczego więc tu jestem? Nie trafiłem. Tak bardzo ironicznie, prawda? Teraz gdy na to patrzę to dość zabawna sytuacja. Do tej pory jednak mam blizny na całym ciele i na szyi. Dziwny sposób, długopis. Taki niepozorny. Niemalze codziennie go uzywałem. Niestety czasem przerywał od zbyt długiego kontaktu ze skórą i krwią. Lezenie w szpitalu było jeszcze bardziej zenujące od tego, co się nie udało. Zabierali mi wszystko. Nawet papierki od batonów. Śmieszni ludzie. Nadal mnie z resztą zadziwiają.
"Podejście numer 2" miało miejsce 10 miesięcy później. Nie nadzorowali mnie jakoś specjalnie więc miałem wolną rękę. Bardzo banalny sposób. Przez jakiś tydzień przed praktycznie nic nie jadłem. Mój organizm stał się bardzo słaby. A później jeden z najbardziej popularnych sposobów. Cóz, dopiero teraz zdaję sobie sprawę jak bezmyślnie to wszystko zaplanowałem. Beznadzieja. Chyba sami to czujecie. No ale mówi się do 3 razy sztuka. To było inne niz wszystkie próby. Dzień po 19 urodzinach. Wczesny poranek. "Poranne bieganie". Pomysł równie banalny co poprzedni. Most był wysoki, nie ukrywajmy. Ruch tez niczego sobie. Nie wiem czemu akurat tam. Moze podświadomie chciałem zeby ktoś to widział? Spojrzenie na stopy. Spojrzenie na niebo. Szczerze mówiąc nie liczyłem jakoś bardzo na zbawienie i te sprawy. Spojrzenie przed siebie. Ręka. Delikatna ale i stanowcza. Zaden ze mnie praktykujący, ale ta dłoń była niczym dotyk anioła. Anioł Stróz? Wątpię, ze miałem/mam kogoś takiego. I nie, nie nawróciłem się z dnia na dzień. Ale nie o wierze... Tak, to koniec. Zrobilo się trochę psychicznie, hmmm. Nie o to mi chodzi. Przyznam się, to było głupie. Ale nie zdajecie sobie sprawy ile przez to zobaczyłem. Coś, czego nie da się opisać. Przyznam, dziwną drogą ale efekt jest. Z drugiej jednak strony aktualna sytuacja........ Szklda gadać. A, właśnie, Nowa się obudziła. Jestem pewny, ze słychać to w całym budynku, jeśli nie w mieście. Jej krzyk. Tak przenikający kazdą komórkę mego ciała. Tak prawdziwy. Prosto z jej duszy. Czuć to. Lekarze juz biegną. Kolejna zyła? Tym nie rozwiązą problemu. To, co zrobiłem w ciągu 1,5 roku było jak ta igła. Nie było wyjściem z sytuacji. A ja? Nie walczyłem. A powinienem.

*
Serdecznie dziękuję za kazde wejście. Bardzo :) Tak samo BARDZO przepraszam, ze musieliscie się męczyć z brakiem "zet z kropką". Sprzęt na to nie pozwalał, wybaczcie. Następnym razem będzie normalna klawiatura i będzie lepiej dla was z czytaniem. Do napisania. xxx