The white room
czwartek, 15 sierpnia 2013
Chapter 5
Dzisiaj pierwszy raz wypuścili Nową. Była aż na korytarzu. Powiecie, że nie ma się z czego cieszyć, ale dla niej to bardzo, bardzo wiele. Nikt do niej nawet nie wchodził. Zgadnijcie dlaczego... Bali się jej, zabawne, co? Oni wszyscy się nas boją. Chcą nas unikać, odrzucić. Tak, niech uważają, jeszcze się zarażą (wyczujcie ten sarkazm). Kiedy jeszcze widziałem, pamiętam, zawsze ci lekarze, terapeuci patrzyli przerażonym wzrokiem. Choć gdyby teraz się nad tym zastanowić... mogła być tam również nutka współczucia. Brrr, nienawidzę tego. Ludzie spoglądają na ciebie oczyma pełnymi litości i wymuszonego zrozumienia, ale co zrobią? Nic. Nikt ci nie pomoże. Jesteś przecież świrusem. Oni są ślepi, tak jak ja teraz. Nie widzą tego wszystkiego co ty. Oni nic nie wiedzą. Właśnie, będąc już przy niewiedzy... Od czego by tu zacząć... Muszę zaufać waszej wyobraźni, dobrze?
Mamy aktualnie wieczór, ale to, co chcę opowiedzieć działo się rankiem. Siedziałem wtedy na parapecie. Pomimo warstewki kocy było zimno. Oczywiście nie obyło się bez nutki ironii, uwaga: udawałem, że wyglądam przez okno. Jeszcze niedawno tak bardzo to kochałem. Kochałem bajecznie kwitnące kwiaty, tęczowe rybki w oczku wodnym, wesołe ptaki śpiewające magiczne pieśni i rozanielone koty spacerujące po parku. Znałem każdą chmurkę przelatującą nad drzewami i każdą krople deszczu czy płatek śniegu zimą. To wszystko było moim życiem. Mogę więc śmiało powiedzieć, że nie posiadam teraz życia. Choć czy kiedykolwiek je posiadałem? Całe dnie nie miałem praktycznie kontaktu z przynajmniej jedną istota ludzką. Byłem odosobniony i nie ukrywam, było mi dobrze. Tak, wiem, teraz również jestem, ale to inna sprawa. Nigdy nie potrafiłem rozmawiać z ludźmi, a i oni nie okazywali jakiś chęci. Szczerze powiedziawszy, nie dziwię się. Wyglądam jak nocna zjawa, potrafię tylko straszyć. Straszyć niczym potwór. Tak, to doskonałe określenie numeru 1702. Pozbawiony wszelkich uczuć duch. Jedyne, co mogę poczuć (i zasługuję) to ból. Monstrum pełne bólu, tak, to ja.
*Witam po bardzo długiej przerwie. Przepraszam, przepraszam i jeszcze raz przepraszam ale chyba każdy zrozumie jeśli zarzucę hasłem "stop". Był stop pisarski, ogromny. Wybaczcie.
*Nie lubię pisać jakiś bardzo długich rozdziałów. W przypadku tego opowiadania nawet nie widzę sensu. Długie rozdziały mogłyby nudzić i byłby za duży natłok informacji.
*Szczerze powiedziawszy opowiadanie dopiero zacznie żyć od następnego rozdziału. Nie martwcie się. Poczekajcie jeszcze troszkę. W przyszłym tygodniu zacznę pisać.
*Zauważalny spadek komentarzy trochę mnie zasmucił. Możecie śmiało to robić. Polecajcie, podawajcie dalej. Nie zje was.
*Dziękuję za każde wejście. Szczerze? Nie spodziewałam się, że komukolwiek się spodoba. Dziękuję! :)
poniedziałek, 1 lipca 2013
Chapter 4
Ze snu wyciąga mnie delikatny śpiew ptaków. Poranny śpiew. Z przyzwyczajenia otwieram oczy. Hah, zabawne. Aż sam zaczynam się śmiać. Na głos. Jak nigdy. Nie ukrywam, zadziwia mnie to. Śmieję się pomimo tego, że nie mam już praktycznie nic. Dziwne. Jak cały ja. A skoro mamy już tyle czasu... Śniła mi się. Ona. Eliza. Tym razem biegła. Goniłem ją będąc ciekaw gdzie mnie zaprowadzi. Znaleźliśmy się na tej samej polanie w tym samym lesie, w którym leżałem jeszcze rano. Wszędzie panowała ciemność i strach pochłaniał mnie całego. Spojrzałem na nią. Stała jak w pierwszym śnie naprzeciw mnie, wyciągała ręce. Swymi dłońmi delikatnie muskała moją twarz. Byłem spokojny. Czułem jednak, że próbuje mnie pocieszyć. I wtedy zdałem sobie sprawę... Tak naprawdę nic nie widziałem. To bardziej skomplikowane niż myślałem gdy tak to opowiadam... (mówię do samego siebie, zabawne, nieprawdaż?) Cóż, nie potrafię nawet sobie wytłumaczyć jak to wszystko było możliwe. Eh... Chciałbym to tak bardzo namalować. Chwytam za pędzel. Nie ukrywam, ciężko było mi go znaleźć. Biorę przypadkową farbę i zaczynam. Wpadam w trans. Nie widzę tego, co właśnie powstaje ale niesamowicie mnie to pochłania. Pochłania mnie całego, całą mą duszę. Nie mogę przestać. Nie jestem nawet w stanie ocenić czy skończyłem. Czując tylko niesamowity zapach akrylu czuję się wolny.Ptak. Wtedy jestem ptakiem. Orłem. Walecznym orłem. Tak, nie zasługuję na to miano. Bardziej pasuje do mnie wiewiórka, jeśli wiecie o czym mówię... Ale taka wiewiórka, pewnie lepiej jest jej w swoim zwinnym ciele. Nie to co mi. Ani to przydatne, ani to ładne. Ludzie tylko się tego boją. Takie "nic", w dodatku bezużyteczne. Ach, zapomniałbym, skończyłem mój obraz. Normalnie bym go chociaż opisał, ale chyba każdy wie jak jest. Teraz mogę tylko usiąść i pogrążyć się w pustce. Oddać się jej cały. No bo co innego mi pozostało? Zamykam oczy. Widzę ją. Eliza. Wtedy też ją widziałem. Była ostatnią rzeczą/osobą, którą zobaczyłem.
*
Wiem, iż możecie zastanawiać się jak osoba niewidoma może pisać. Spokojnie, to są wszystko myśli głównego bohatera. :) (wybaczcie, krótki, wiem ale nie chcę też w sumie może takich długich xd) Kochani, jeśli moglibyście komuś podesłać to opowiadanie, polecić, byłabym niezmiernie szczęśliwa!! :)
środa, 26 czerwca 2013
Chapter 3
Idąc korytarzem jak zawsze napotykam wszelkiego rodzaju spojrzenia. W większości jest to przerażenie. Sam nie wiem czy to po prostu ci psychicznie chorzy ludzie (zabawne, prawda?) czy naprawdę jestem tak straszny/okropny... Zapewne to drugie. Z resztą, nieważne. Czy kiedykolwiek było to istotne? Wróćmy do białego hallu. Odprowadza mnie dziś wyjątkowo TYLKO jeden strażnik. Jak zwykle nie wymieniamy między sobą ani jednego słowa. Nie wolno im z nami rozmawiać. Przecież jesteśmy "szurnięci". Jesteśmy inni. Znam tu już kilka osób. Anabella o numerze 4065. Dziwne ma imię, fakt. Jej długie blond włosy zawsze są uplecione w idealny warkocz, a sznurówki butów równie idealnie zawiązane. Jest śliczną dziewczyną pomimo wszystkich ran. Nogi i ręce ma w strasznym stanie. Gdy ujrzałem ją pierwszy raz, wiedziałem, że wiele musiała przejść. Tak też było. Greg. 1700. Dziecko znanych biznesmenów w mieście. Był ich dzieckiem tylko fizycznie. Zawsze powtarzano mu, że przeszkadza. Zostało to do tej pory... Jego zielony wzrok emanuje inteligencją. Twarz okalają kasztanowe loki, które pasują do jego trupiego ciała. Chłopak próbował się zagłodzić. Był blisko, tyle wiem. Powiedziałem "kilka", prawda? Hmm, nie wiem czy do tego określenia można zaliczyć dwie osoby, cóż... A tak kompletnie odbiegając od tematu, doszły moje nowe farby! Wreszcie! Tyle na nie czekałem. To jedyne pocieszenie w tym marnym szpitalu. Tyle cudownych kolorów. Barwy tak czyste, idealne. Po prostu piękne. Pewnie ktoś zastanawia się co takiego moje obrazy przedstawiają. Cóż, jest tam wszystko to, co czuję, myślę. Las we mgle, świat w kropli deszczu, wyblakłe serce. Jest tego wiele. Zwykle tubki z jasnymi farbkami zasychają w ogóle nie używane... Pewnego razu miałem sen. Wiem, nic niezwykłego. Ale ten był wyjątkowy, inny niż wszystkie, które do tej pory miałem. Otaczała mnie ciemność. W jednym momencie ujrzałem rękę wędrującą ku mnie. Byłem sparaliżowany, nie mogłem nic zrobić. Panikowałem. Gdy owa dłoń mnie dotknęła, poczułem ciepło przeszywające całe moje ciało. Zatraciłem się w nim i pozwoliłem wyciągnąć z dołu. Grobowego dołu. Ale pomińmy to, bo się jeszcze ktoś przestraszy (jeśli do tej pory tego nie zrobił). Ujrzałem ją. Nadludzko piękna postać stała przede mną i przyglądała się z uwagą mym ranom. Gdy spojrzała na mnie swym zaciekawionym wzrokiem, ścisnęło mnie w brzuchu. Wyciągnęła swoje ręce. I w jednym momencie wiedziałem już wszystko (liczę tu na wasze mózgi). Wskazała na stopy. Wyglądały tak samo jak górne kończyny. Dała mi znak abym je dotknął. Dotknął jej blizn. Wojennych blizn. Po bitwie z samym sobą. Uspokoiło ją to. "Ją", tak, była to młoda dziewczyna, na oko w moim wieku. Moja dłoń była dla niej ukojeniem. Zauważyłem spokój w jej oczach. Jej złote włosy były idealnie pofalowane, jej nieskazitelnej cerze dodawały uroku malinowe, wąskie usta, a jej błękitne tęczówki były jakby przeplatane złotą nicią. Chciała mi coś powiedzieć, widziałem to. Ale nic nie trwa wiecznie. Obudziłem się. Od razu wziąłem w dłonie pędzel, paletę z farbami i ją namalowałem. Ten obraz zawsze jest przy mnie (no może nie pod prysznicem, wiadomo). Daje mi niezwykłą siłę, uspokaja. Sam nie wiem dlaczego tak jest.
*
Dziś wielki dzień. Uwaga, uwaga......... wychodzę na dwór! Tak proszę państwa, słyszę wiwaty i oklaski...nie. Byłem zszokowany! Ja. Pozwolili MI wyjść. Oczywiście ma być przy mnie 5 strażników (czemu to nie jest takie dziwne), ale zawsze coś. Już zapomniałem jak pachnie świat, życie. Już założyłem kurtkę. Przyszli po mnie. To mój czas. Tylko mój. Drzwi się otwierają. Powinienem być przyzwyczajony do jasności (biel, biel wszędzie), jednak przez dobrą chwilę czuje się ślepy. W końcu otwieram oczy. Idealnie zielona trawa, piękne ławki, wielkie drzewa. I nie mogę pominąć ptaków śpiewających cudowne pieśni. Moje serce automatycznie się ożywiło. Straż stała przy murze, a ja spacerowałem po ogrodzie. Usiadłem w małym zakątku przy oczku wodnym. Wpatrzyłem się w taflę wody. Niestety zobaczyłem tam siebie... Ale był tam ktoś jeszcze. Znałem ją. To była ona. Eliza. Tak nazwałem dziewczynę ze snu. Nie, nie, nie! Ona nie istnieje. W jednym momencie wszystko wydało się jakby za mgłą. Poczułem na ramieniu rękę. Zamarłem.
*
Wybaczcie, że tak długo czekaliście! Przepraszam Was z całego serca! :c Długie to nie jest ale być może i o to chodziło. Tak btw, życzę udanych wakacji kochani! ♥
sobota, 1 czerwca 2013
Chapter 2
Biała, mała śmierć. Dacie wiarę? Przepisali mi tabletki. Łykam je raz na tydzień bo podobno są bardzo silne. Powiedzieli, ze na wzmocnienie organizmu. Nie ukrywam, gdybym nie musiał, nie brałbym tego świństwa. Niestety pobierają mi regularnie krew i widzą wtedy czy brałem...
Krzyki. Coraz głośniejsze krzyki dochodzą do moich uszu. Czy to po tych lekach? Sam juz nie wiem. Tyle juz ich słyszałem, ze nie rozrózniam. Zamykam oczy. Próbuję się wyciszyć. Dźwięki stają się coraz bardziej intensywne. No tak, nowa osoba. Świezo upieczony człowiek naszej chorej rodzinki. W sumie, da się przyzwyczaić. Kazdy "świezak" tak reaguje. Ładują takim igłę i po sprawie. Haśku lulku, do widzenia. Ale czy to rozwiązanie? Cóz, chyba nie powinienem się w tej sprawie odzywać...
TEN głos jest jednak inny niz wszystkie. Prawdziwie rozpaczliwy i dramatyczny... Nie wiem kiedy znalazłem się przy drzwiach, usiadłem na zimnej podłodze i łapiąc się za czarne, juz trochę długie włosy dołączyłem do człowieka po drugiej stronie. Płakałem. Gorące łzy spływały mi po bladych policzkach. Nie, nie dlatego ze byłem słaby. Jedynym powodem (tym razem) była ta biedna osoba, jej ból. Ją tez będą tu więzić. Nie będzie zadnej ucieczki. Szczerze mówiąc, ciekawi mnie Nowa (ma wyraźnie kobiecy głos). Prawdę powiedziawszy, bardziej niz ona powinno mnie zastanawiać kim JA jestem. Mój "byt" pomińmy. Istnieję tylko fizycznie. Jakie jest więc moje imię, nazwisko? Czy je w ogóle posiadam? Odkąd się obudziłem nie nazwano mnie w zaden inny sposób jak przdz numerek. 1702. Oto mój. Własny. Zaden powód do dumy. A jaki jestem? Kiedyś podkradłem pielęgniarkom "opinię". "Stan psychiczny - słaby, depresyjny. 3 próby. Konieczne usunięcie podejrzanych przedmiotów oraz stały nadzór. Lek raz na tydzień. " Zabawna historia, prawda? Pewnie ktoś zastanawia się co takiego chciałem zrobić. Musiałem mówić to tyle razy, ze kolejny nie zaszkodzi. Dodatkowo sprzyja temu fakt, ze i tak nie mam co robić. Farby się skończyły, czekam na nowe, az znowu będę mógł malować. Cała podłoga pod łózkiem jest wyłozona moimi obrazami. Jeszcze ich nie znaleźli. Trochę słabo. Jednak dobrze, bo nie wiem co by ze mną zrobili. Jest jakiś poziom wyzej niz szpital psychiatryczny? Wracając, pierwszy raz - pamiętam kazdą sekundę z tamtego dnia. Dzień mych 18 urodzin (och zapomniałem, mam 19 lat. Chyba najwyzszy czas...). Młody gówniarz, powiecie. Jeszcze sam nie sie czego chce ten dziwak, powiecie. A jednak. Człowiek nawet mając tak mało, mozna rzec, lat moze przejść duzo. Wiecie, strasznie duzo niepotrzebnie myślałem. Od kiedy pamiętam widziałem to wszystko inaczej. Nie jestem jakimś pisarzem by móc to ładnie opisać. Jakieś barwne, rozwinięte zdania. Po co to komu? Jeśli człowiek ma wyobraźnię i jako takie pojęcie o świecie, zrozumie. Zrozumie nawet niemowę. Nic nigdy tez nie planowałem. Wszystko było spontaniczne. "Próba numer 1" równiez. Nie dałem rady nawet udawać podekscytowanego przyjazdem rodziny, kumplami. Nie potrafiłem się wpasować. A według mnie jeśli juz nie dajesz rady być kim innym, jest po tobie. To juz musi być koniec. Wyszedłem po godzinie "imprezowania". Nie, nie piłem ani nie brałem, spokojnie. Około 15 minut później znalazłem się nad jeziorem. Było to moje ulubione miejsce na ziemi. Tam mogłem w spokoju pisać i malować. Pod kamieniem jak zawsze lezał mój długopis i inne przybory. Lezałem i oglądałem ten długopis ze wszystkich stron. Dokładnie badałem jego nacisk, kształt. Przyszła sekunda. Obiekt badawczy ostatniej godziny znalazł się tam gdzie się znalazł. Tętnica to dobra sprawa, co? Dlaczego więc tu jestem? Nie trafiłem. Tak bardzo ironicznie, prawda? Teraz gdy na to patrzę to dość zabawna sytuacja. Do tej pory jednak mam blizny na całym ciele i na szyi. Dziwny sposób, długopis. Taki niepozorny. Niemalze codziennie go uzywałem. Niestety czasem przerywał od zbyt długiego kontaktu ze skórą i krwią. Lezenie w szpitalu było jeszcze bardziej zenujące od tego, co się nie udało. Zabierali mi wszystko. Nawet papierki od batonów. Śmieszni ludzie. Nadal mnie z resztą zadziwiają.
"Podejście numer 2" miało miejsce 10 miesięcy później. Nie nadzorowali mnie jakoś specjalnie więc miałem wolną rękę. Bardzo banalny sposób. Przez jakiś tydzień przed praktycznie nic nie jadłem. Mój organizm stał się bardzo słaby. A później jeden z najbardziej popularnych sposobów. Cóz, dopiero teraz zdaję sobie sprawę jak bezmyślnie to wszystko zaplanowałem. Beznadzieja. Chyba sami to czujecie. No ale mówi się do 3 razy sztuka. To było inne niz wszystkie próby. Dzień po 19 urodzinach. Wczesny poranek. "Poranne bieganie". Pomysł równie banalny co poprzedni. Most był wysoki, nie ukrywajmy. Ruch tez niczego sobie. Nie wiem czemu akurat tam. Moze podświadomie chciałem zeby ktoś to widział? Spojrzenie na stopy. Spojrzenie na niebo. Szczerze mówiąc nie liczyłem jakoś bardzo na zbawienie i te sprawy. Spojrzenie przed siebie. Ręka. Delikatna ale i stanowcza. Zaden ze mnie praktykujący, ale ta dłoń była niczym dotyk anioła. Anioł Stróz? Wątpię, ze miałem/mam kogoś takiego. I nie, nie nawróciłem się z dnia na dzień. Ale nie o wierze... Tak, to koniec. Zrobilo się trochę psychicznie, hmmm. Nie o to mi chodzi. Przyznam się, to było głupie. Ale nie zdajecie sobie sprawy ile przez to zobaczyłem. Coś, czego nie da się opisać. Przyznam, dziwną drogą ale efekt jest. Z drugiej jednak strony aktualna sytuacja........ Szklda gadać. A, właśnie, Nowa się obudziła. Jestem pewny, ze słychać to w całym budynku, jeśli nie w mieście. Jej krzyk. Tak przenikający kazdą komórkę mego ciała. Tak prawdziwy. Prosto z jej duszy. Czuć to. Lekarze juz biegną. Kolejna zyła? Tym nie rozwiązą problemu. To, co zrobiłem w ciągu 1,5 roku było jak ta igła. Nie było wyjściem z sytuacji. A ja? Nie walczyłem. A powinienem.
*
Serdecznie dziękuję za kazde wejście. Bardzo :) Tak samo BARDZO przepraszam, ze musieliscie się męczyć z brakiem "zet z kropką". Sprzęt na to nie pozwalał, wybaczcie. Następnym razem będzie normalna klawiatura i będzie lepiej dla was z czytaniem. Do napisania. xxx
czwartek, 16 maja 2013
Chapter 1
Tak cienka. Tak łatwa do pokonania. A jednak nie udało się. Granica życia nie jest tak nieskomplikowana jak mogłoby się wydawać. Staje się ona murem dla mnie nie do przebycia.Kto go zbudował? Ludzie, zdecydowanie oni. Ale czy bliscy? Z pozoru tak. Ale jak powszechnie wiadomo, pozory mylą. Jednak nikt z nich mnie nie uratował. Termin "osoba bliska" nie jest mi znany. Kim więc owy człowiek był? Nie mam pojęcia. Jedno (och, oczywiście, że nie JEDNO) mnie zastanawia: zrobił(a) to z litości czy z powodu poczucia odpowiedzialności?A może był to ludzki odruch? Rozwiążmy tę zagadkę za pomocą eliminacji (oczywiście, że wszystkie opcje są realne). Litość. Co w rzeczywistości teraz oznacza? Nie jest w większości pozytywna. Generalnie rzecz biorąc pasuje idealnie, jednak tamta ręka dotykająca mojego ramienia była taka delikatna i uspokajająca... Odpowiedzialność. Ci, których "znam", podejrzewam, że nie znają tego słowa... Czyli ludzki odruch? Czy ta osoba żyła prawdziwym życiem? Nie mam pojęcia. Tak samo jak nie wiem nawet gdzie teraz jest. Może już zapomniała? Człowiek jest pamiętliwy, kiedy mu się to podoba i opłaca. Oczywiście jest to swego rodzaju ogólnik, ale zostańmy przy moich obserwacjach.
A gdzie znajduję się ja?
Mentalnie w jakimś odległym świecie. Daleko od wszystkich i wszystkiego. Tam jest mi dobrze. Będąc w odosobnieniu wymyśliłem sobie swój własny świat, własną historię. Wracając jednak do rzeczywistości i miejsca mojego pobytu...
Aktualnie siedzę sobie na (nie)wygodnym, bielutkim łóżku. Wsparty o białą poduszkę. Obok mnie równie biała ściana. Kolor ten jest zwykle symbolem czystości. Jednak od kiedy siedzę w tym pokoju praktycznie 24 godziny na dobę, jest wręcz przeciwnie. Brud, strach, niemoc, ciemność. To dla mnie "biel". Pewnie już każdy wie o czym mówię. Psychiatryk, wariatkowo, jak kto woli. Lekarze uznali mnie za chorego, niezdolnego umysłowo. Umieszczono mnie w tym... czymś. Nazywają to lecznicą. Zabawne, prawda?
Siedzę tu już zapewne kilka dni. Z resztą, nie liczę. Nie mam nawet jak. Czy ktoś się cieszy, że tu jestem? Być może pokój. W końcu, jestem tu jedyną (w miarę) barwną plamą. A tak poza tym? Kto niby miałby się cieszyć z mojego powodu skoro nie mam nikogo? Lecznica powinna być pomocna, przytulna, dobra. Jest jednak gorzej niż w moim (byłym) domu. Nie chcę tu być. Tu i nigdzie indziej.