Granica.
Tak cienka. Tak łatwa do pokonania. A jednak nie udało się. Granica życia nie jest tak nieskomplikowana jak mogłoby się wydawać. Staje się ona murem dla mnie nie do przebycia.Kto go zbudował? Ludzie, zdecydowanie oni. Ale czy bliscy? Z pozoru tak. Ale jak powszechnie wiadomo, pozory mylą. Jednak nikt z nich mnie nie uratował. Termin "osoba bliska" nie jest mi znany. Kim więc owy człowiek był? Nie mam pojęcia. Jedno (och, oczywiście, że nie JEDNO) mnie zastanawia: zrobił(a) to z litości czy z powodu poczucia odpowiedzialności?A może był to ludzki odruch? Rozwiążmy tę zagadkę za pomocą eliminacji (oczywiście, że wszystkie opcje są realne). Litość. Co w rzeczywistości teraz oznacza? Nie jest w większości pozytywna. Generalnie rzecz biorąc pasuje idealnie, jednak tamta ręka dotykająca mojego ramienia była taka delikatna i uspokajająca... Odpowiedzialność. Ci, których "znam", podejrzewam, że nie znają tego słowa... Czyli ludzki odruch? Czy ta osoba żyła prawdziwym życiem? Nie mam pojęcia. Tak samo jak nie wiem nawet gdzie teraz jest. Może już zapomniała? Człowiek jest pamiętliwy, kiedy mu się to podoba i opłaca. Oczywiście jest to swego rodzaju ogólnik, ale zostańmy przy moich obserwacjach.
A gdzie znajduję się ja?
Mentalnie w jakimś odległym świecie. Daleko od wszystkich i wszystkiego. Tam jest mi dobrze. Będąc w odosobnieniu wymyśliłem sobie swój własny świat, własną historię. Wracając jednak do rzeczywistości i miejsca mojego pobytu...
Aktualnie siedzę sobie na (nie)wygodnym, bielutkim łóżku. Wsparty o białą poduszkę. Obok mnie równie biała ściana. Kolor ten jest zwykle symbolem czystości. Jednak od kiedy siedzę w tym pokoju praktycznie 24 godziny na dobę, jest wręcz przeciwnie. Brud, strach, niemoc, ciemność. To dla mnie "biel". Pewnie już każdy wie o czym mówię. Psychiatryk, wariatkowo, jak kto woli. Lekarze uznali mnie za chorego, niezdolnego umysłowo. Umieszczono mnie w tym... czymś. Nazywają to lecznicą. Zabawne, prawda?
Siedzę tu już zapewne kilka dni. Z resztą, nie liczę. Nie mam nawet jak. Czy ktoś się cieszy, że tu jestem? Być może pokój. W końcu, jestem tu jedyną (w miarę) barwną plamą. A tak poza tym? Kto niby miałby się cieszyć z mojego powodu skoro nie mam nikogo? Lecznica powinna być pomocna, przytulna, dobra. Jest jednak gorzej niż w moim (byłym) domu. Nie chcę tu być. Tu i nigdzie indziej.